Sędzia kalosz i koza na murawie - czyli książkowe opowieści o KS RabaZ końcem grudnia poprzedniego roku wydana została ciekawa książka pt. "Koziarów da się lubić - dobczyckie opowieści"...
Dzieło, autorstwa Bożeny i Adama Rutów to zbiór 70 opowiadań napisanych przez ludzi związanych z Dobczycami, które nazywane były dawniej Koziarowem. Autorzy podjęli się ambitnego zadania utrwalenia tak zwanej " małej historii Dobczyc". W niej również nie mogło zabraknąć miejsca dla historii związanej na naszym klubem.
Poniżej prezentujemy dwa teksty przedrukowane z książki. Pierwszy z nich jest autorstwa Ludwika Dziewońskiego, drugi zaś to dzieło Stanisława Żuławińskiego. Zachęcamy do lektury!
Sędzia kalosz?
Wiosną 1950 roku zdałem egzamin na sędziego piłkarskiego w Krakowie, a w sierpniu tegoż roku byłem współzałożycielem pierwszego klubu sportowego w mojej wsi Dziekanowice, pod nazwą AKS Dziecanovia.
W roku 1953 zdobyliśmy I miejsce w mistrzostwach kl.C, zostawiając w pokonanym polu takie zespoły jak: Siepraw - dziś Karpaty; Dolne Przedmieście Myślenice - obecnie Orzeł; Trzemeśnię dzisiaj Skalnik, i awansowaliśmy do kl.B, w której grała Raba Dobczyce.
Wiosną 1954 doszło do pierwszych derbów na boisku w Dobczycach. Referat Obsady Sędziowskiej w Kolegium Sędziów KOZPN w Krakowie dał mi delegacje do prowadzenia tych zawodów. Przyjąłem ją, choć chyba byłem nieroztropny. Dziecanovia miała wówczas dobry zespół.
Przebieg meczu był bardzo wyrównany, raz jedną bramką prowadziła Dziecanovia a innym razem Raba. I znów był remis. Starałem się podejmować decyzje sprawiedliwie, gdyż bardzo zależało mi na dobrej ocenie i opinii jako sędziego, a nie wygranej mojego klubu. Działacze i kibice Raby nie mogli się chyba pogodzić, że jakaś tam Dziecanovia, klub wiejski, dopiero co założony, tak sobie poczyna z ich drużyną.
W miarę upływu zawodów dochodziły do moich uszu okrzyki i zawołania: "sędzia kalosz, my cię utopimy w Rabie" itp. Pomyślałem, że to może krzyczą szowiniści, wrogo nastawieni do mieszkańców wsi. Do końca meczu było jeszcze 8 min. Do dziś to pamiętam - był wówczas remis 3:3. Na polu karnym Dziecanovii miało miejsce przewinienie obrońcy gości, kwalifikujące się według przepisów gry w piłkę nożną na podyktowanie rzutu wolnego pośredniego. Szybko pomyślałem: wolę zdrowy zakończyć mecz i cały wrócić do domu. Podyktowałem rzut karny dla Raby. Bramka została zdobyta. Wynik w końcowych minutach nie uległ już zmianie i Raba wygrała 4:3. A mimo to byłem żegnany gwizdami i różnymi epitetami.
Ważne dla mnie było to, że zdrowy wróciłem do Dziekanowic. Z mocnym postanowieniem na długie lata, aby nie przyjmować delegacji na mecz do Dobczyc i na zawody, w których będą występować piłkarze Raby. Słowa dotrzymałem. Ponownie na boisku w Dobczycach pojawiłem się, jako sędzia, dopiero w latach 70.ubiegłego wieku.
Przygodę sędziowską zakończyłem w połowie lat 90. XX wieku, mając na koncie 1470 przesędziowanych zawodów, od klas najniższych do okręgówki włącznie.
Ludwik Dziewoński
Do przerwy 1:0, a na murawie... koza
To było w roku 1962. Miałem wtedy 15 lat i pojechałem do Myślenic na mecz Raba Dobczyce kontra Dalin Myślenice. Drużyna dobczycka była wtedy w A klasie i grała z takimi drużynami jak: Nowy Sącz, Jaworzno, Kęty, Andrychów. Na mecz oczywiście pojechali kibice z Dobczyc. Jechaliśmy ciężarówkami pod plandeką - zarówno piłkarze, jak i kibice. Samochody takie posiadali wtedy panowie: Walas i Ślęczka oraz spółdzielnia szewska. Kibiców dobczyckich na meczu było wielu (można śmiało powiedzieć - pół Dobczyc). Ludzie, którzy przyjechali kibicować swoich piłkarzom, robili poważne zakłady, między innymi takie zakłady robił pan Gazda (myśleniczanin) z weterynarzem panem Dzikiem (mieszkańcem Dobczyc).
Mecz trwał i w trakcie tej pamiętnej dla mnie rozgrywki, kibice myślenickiej drużyny meczeli na kibiców i piłkarzy z Dobczyc. Wiadomo, chcieli zdenerwować "koziorzy". Tuż przed przerwą nasz piłkarz Jan Stoch - pseudonim "Pita" strzelił gola z rzutu wolnego, z odległości 40m. Co się wtedy działo na trybunach!
Wreszcie przerwa - patrzymy, a tu na boisku pojawiła się biała koza z czerwoną kokardką, wtedy była to straszna obraza dla mieszkańców Dobczyc. Kozę na boisko wyprowadził mieszkaniec Myślenic, Tomek Wójcik (też robił zakład o to, że to zrobi). Nasi piłkarze byli tym bardzo zdenerwowani, było to wtedy uwłaczające i postanowili, choćby mieli trawę gryźć to wygrają ten mecz. I tak się stało: mecz zakończył się wygraną 2:1 dla Dobczyc, a ciągle tkwi w pamięci z powodu małej kózki.
Rozgrywki piłkarskie wywoływały zawsze wiele emocji. Osobiście nie byłem na tym meczu, na którym znana ze swej energii pani Maria, nie mogąc wytrzymać niesprawiedliwego werdyktu sędziego, złamała na nim parasolkę.
Stanisław Żuławiński.